CHRISTOPHER McDOUGALL
„Urodzeni biegacze. Tajemnicze plemię Tarahumara, bieganie naturalne i wyścig jakiego świat nie widział”. 26.02.2013.
Każde dziecko z rezerwatu, które odnosi sukces, biegnie tylko dzięki tym ludziom, którzy powiedzieli im, że warto w życiu być kimś. Christopher McDougall.
Najpierw o Indianach Tarahumara.
Meksykańskie plemię Tarahumara tak naprawdę nazywa się Raramuri co w ich należącym do rodziny uto-azteckiej języku znaczy Biegający Ludzie.
Już w 1535 roku hiszpański konkwistador Hernan Cortes napotkał ich podczas wyprawy w kierunku Kalifornii w wysokich, dochodzących nawet do ponad 4000 m n.p.m. górach Sierra Madre, przechodząc labirynt ponad 20 kanionów składający się na słynny Barranca del Cobre (Miedziany Kanion) ukształtowany przez miliony lat przez wodę i wiatr. Jest to łańcuch połączonych jarów o powierzchni ponad 60 tys. km², którego najniższe punkty leżą poniżej poziomu morza, a najwyższy szczyt sięga 3046 m n.p.m. Zmuszani przez Hiszpanów do pracy w kopalniach miedzi Tarahumara uciekali w góry, aby uniknąć strasznego losu niewolników. Opornych wodzów unicestwiono wystawiając na widok publiczny ich ścięte i wbite na wysokie pale głowy.
Przez wieki Raramuri próbowali przeżyć najpierw najazd hiszpański, później francuski i rebeliantów Pancho Villi, oraz amerykański. Hiszpanie oprócz oręża i krzyża, przywieźli również nieznane choroby, wśród których nagroźniejszą była grypa. Jeszcze stosunkowo niedawno łowcy skalpów sprzedawali skalpy Indian Raramuri, które miały udawać poszukiwane i dobrze płatne włosy Apaczów. Teraz muszą mierzyć się z Meksykanami, szczególnie z przedstawicielami narkotykowych karteli, które upodobały sobie Barranca del Cobre na pola marihuany i bazy wypadowe. Jednak dzisiaj nie potrzebują zbyt wiele żyjąc często tak jak dawniej, w znajdujących się w zboczach jaskiniach, wymieniając swoje rękodzieło na potrzebne im dobra. I chociaż większość jest katolikami, często dalej praktykują stare zwyczaje i obrzędy, wśród których najbardziej znanym jest Tesguinada.
Nastąpiły nieuchronne zmiany, ale Raramuri żyją dalej na granicy pomiędzy starym a nowym światem. Niemniej wiele rzeczy do dzisiaj pozostało takich samych jak dawniej. Raramuri nie ścisną ci dłoni na powitanie, jedynie dotkną opuszki twoich palców. Mężczyźni nadal ubierają się tradycyjnie w krótkie, sięgające do połowy uda spódniczki, kwistoczerwone tuniki i sandały. Podczas pogrzebu nie okażą żalu i nie uronią łez z obawy przed powrotem duszy zmarłego przodka, który spocznie owinięty kocem w skalnym grobowcu. Wierzą, że arivara, dusza zmarłego, tak długo błąka się wokół, dopóki nie zatrze wszystkich śladów swojej bytności na ziemskim świecie, by ostatecznie zniknąć w zaświatach. Raramuri dalej unikają ciekawskich turystów z aparatami fotograficznymi obawiając się, że zdjęcie może odebrać im ducha. Ponadto są wyrozumiali, cierpliwi, uczciwi do bólu i hojni, gdzie szczególnie korima czyli hojność i obowiązek dzielenia się wszystkim stanowi o istocie ich kultury. Ale to co ich wyróżnia wśród indiańskich plemion i z czego słyną najbardziej to wręcz niesamowita wytrzymałość w b i e g u.
W 2009 roku ukazała się książka zatytułowana Born to Run. A Hidden Tribe, Superathletes and The Greatest Race The World Has Never Seen (Urodzeni Biegacze. Tajemnicze plemię Tarahumara, bieganie naturalne i wyścig, jakiego świat nie widział). Jej autorem jest Christopher McDougall, wojenny dziennikarz, zajmujący się także ekstremalnymi sportami.
Gdy zastanowić się nad prostym pytaniem, o czym jest ta książka odpowiedź jest tylko pozornie łatwa.
McDougall to człowiek zafascynowany ultramaratonowymi biegami, niemniej w książe odkrywa przed nami świat nie tylko sportu. Poznajemy bowiem inny, fascynujący świat meksykańskiego plemienia Raramuri (Tarahumara), plemienia żyjącego pomiędzy wczoraj i dziś, które niezależnie od swojej tajemniczej, aczkolwiek codziennej egzystencji wyróżnia jedna cecha: to urodzeni biegacze. Autor nawiązuje kontakt z tubylcami poprzez zagadkową postać z Barranca del Cobre (Miedzianego Kanionu) o imieniu Caballo Blanco (Biały Koń), która staje się niezauważalnym łącznikiem dwóch odległych kultur, tubylczej i zamerykanizowanej. Oczywiście McDougall nie rezygnuje z bardzo fachowej oceny i terminologii dotyczącej samego procesu biegania, jego strony psychologicznej oraz fizjologii. Niemniej widać wyraźnie, że jego pragmatyczna, chłodna ocena biegania jako sportu budowana jest na nieuchwytnym fundamencie ludzkiej pierwotności, wręcz zawierającym atawistyczne cechy dawnych myśliwych. Ich spadkobiercami są właśnie żyjący na pograniczu rzeczywistości Raramuri, będący „przedstawicielami zaginionych plemion, które stawiały fundamenty pod historię ludzkości”. Przypomniane w teorii Biegającego Człowieka pojęcie persistence hunting odzwierciedla ich dzisiejsza gra rarajipari, określana jako „gra życia” nieodłącznie związana z bieganiem. Autor odkrywa również tajniki wytrzymałości ludzkiego organizmu, opartego o dietę złożoną z fasoli, pełnych ziaren, batatów i owoców gdzie prym dalej wiedzie chia fresca, zagadkowy napój o nieocenionych właściwościach, przydający się podczas szybkich biegów pod górę. Wraz z zawodnikami stajemy się pełnoprawnymi uczestnikami takich biegów jak Double Grand Canyon czy niesamowity LeadvilleTrail 100, multimaraton, w którym „mniej niż połowa dociera do linii mety”. Ale to właśnie tam czteroosobowa grupa Raramuri w 1992 roku wprawiła w osłupienie cały długodystansowy świat zajmując trzy pierwsze i piąte miejsce w wyścigu, chociaż nie o nagrody im chodziło. Okazuje się, że równie sprawnymi biegaczami wśród Tarahumra są kobiety i tylko domowe obowiązki nie pozwalają im się ścigać na dystansach dłuższych niż 100 km. Według McDougalla bieganie „wymaga specyficznej łączności między ciałem a umysłem”, bez której nikt nie może uczestniczyć w morderczym biegu w Urique.
Ksiązka ta została napisana świetnym językiem, a wydarzenia toczą się szybko niczym bieg Raramuri. Wydana w 2010 roku przez łódzkie wydawnictwo GALAKTYKA już teraz doczekała się dodruku, co świadczy, że warto po nią sięgnąć. Niemniej nie o dodruk tutaj chodzi. Broni się bowiem sama idea biegania, wokół której dzieje się niesamowita historia mająca wielu bohaterów, a na pierwszym planie pojawiają się Raramuri, którzy „nawet po śmierci to wciąż Biegnący Ludzie”.
„A jeśli uważasz, że nie urodziłeś się po to aby biegać, to wypierasz się nie tylko całej historii ludzkości, lecz także tego kim jesteś” powiada jeden z bohaterów McDougalla. Może warto wniknąć w sens tej wypowiedzi.
DOŚĆ BEZCZYNNOŚCI: DLACZEGO TUBYLCY SĄ TAK WZBURZENI.
Autor tekstu: Doug George-Kanentiio (Akwesasne Mohawk), 07.01.2013.
DOŚĆ BEZCZYNNOŚCI: DLACZEGO TUBYLCY SĄ TAK WZBURZENI.
IDLE NO MORE ACTIONS: WHY THE NATIVES ARE AT THE POINT OF OUTRAGE.
Tubylcze narody w Kanadzie mają wystarczające powody by znaleźć się tam, gdzie frustracja, zniecierpliwienie i gniew połączyły razem graniczące z wściekłością silne emocje. Niemniej należy wyrazić tubylcom uznanie, że przyjęli spokojną, a nie konfrontacyjną taktykę wyrażaną w postaci marszów na autostradach i mostach lub gromadzą się w miastach czy w centrach handlowych w grupy, które pokazują własnemu narodowi, że już nie zaakceptują nakazów rządu federalnego, że nadszedł już czas by zmusić Kanadę aby zaczęła przestrzegać swoje traktatowe zobowiązania i usunęła pęta narzucone przez zapisy ustawy Indian Act. Kanada przyjęła w ONZ Deklarację Praw Ludów Tubylczych 12 listopada 2010 roku, zobowiązała się również do partnerskiej współpracy w zakresie ochrony zdrowia, bezpieczeństwa, samowystarczalności i dobrobytu tubylców, przyznając tubylczym społecznościom nieodłączne prawo do podejmowania własnych decyzji oraz kierowania własnymi sprawami.
Specjalna ustawa Bill C-45, która obecnie stanowi już federalne prawo, została uchwalona w bezpośredniej sprzeczności z powyższą Deklaracją i należy przypuszczać, że teraz to rząd federalny ma najwyższe prawo do decydowania w jaki sposób tubylcza ziemia może być nabywana przez innych bądź prawa do niej umorzone. To znacznie ułatwia specjalnym zespołom komisji (band council) otwarcie tubylczych terytoriów dla ich wykorzystania przy jednoczesnym pominięciu jakichkolwiek wzmianek o obowiązkach rządu federalnego wynikających z umów traktatowch. Ponadto umacnia zwierzchnictwo systemu zespołów komisji do podważania, manipulacji oraz możliwości wymazywania niektórych zapisów traktatowych oraz tubylczego prawa do ziemi wraz z koniecznością stosowania się do niego ministra d/s Indian (Minister of Aboriginal Affairs and Northern Development).
Jednocześnie ludzie są tym poruszeni z uwagi na brak wymogu konsultacji w procesie realizacji ustawy Bill C-45. Są również rozjuszeni, ponieważ sądzą, że rząd federalny próbuje tuszować problemy ochrony środowiska dotyczące milionów hektarów ziemi, która w większości została przejęta od tubylców z naruszeniem traktatów bądź prawnego tytułu autochtonów do niej. Obszary te równie dobrze mogą być przedmiotem oficjalnych roszczeń terytorialnych albo brane pod uwagę jako podstawowy czynnik tubylczej, lokalnej gospodarki i takiego stylu życia, który w sposób oczywisty łączy ich ze środowiskiem. Takie odstępowanie od ochrony środowiska będzie powodować nieuchronny proces wykorzystania ziemi przez krajowe i zagraniczne spółki bez jednoczesnej potrzeby rozważania możliwych konsekwencji dla tubylczych narodów oraz samego świata natury.
Ludzie wyrażają swój gniew z uwagi na upoważnienie w tym względzie nowopowstałego systemu zespołów komisji, który jest zupełnie obcy poprzedniemu, historycznemu systemowi, w którym to tubylcy rządzili własnymi sprawami, jeszcze przed przybyciem Europejczyków. Jak udowodniły współczesne badania, tubylcy mieli swój własny sposób gospodarowania ludzkimi potrzebami w sposób, który zapewniał ekologiczną integralność i dobry stan swoich ziem. Od tysięcy lat własna, tubylcza gospodarka nadzorowała handel, zapewniała usługi, dawała poczucie bezpieczeństwa i pozwalała utrzymać kulturę i styl życia w obrębie określonych obszarów. Oczywiście ta zdolność oraz prawo do tego było uznawane przez europejskie potęgi kolonialne, głównie poprzez zawieranie oficjalnych traktatów, które stanowiły najbardziej fundamentalną z umów między niezawisłymi narodami. Przez zawieranie traktatów lub umów handlowych Europejczycy uznawali także fakt, że tubylcze narody były im równymi na mocy prawa międzynarodowego i na mocy tego samego prawa powinni uznać, że jednostronne naruszenie traktatu odsyła narody będące jego sygnatariuszami do poprzedniego, przedtraktatowego statusu. Jak mówili demonstranci, Kanada może uchylić swoje traktaty z tubylcami, ale czyniąc tak musi zdawać sobie sprawę z tego, że ziemia wraz ze wszystkimi jej zasobami zmienia swój status i ponownie wraca do rąk tubylców.
Przez ostatnie dekady nie-tubylczy naukowcy, politycy i inni autorzy starali się zaciemniać zawiłość i zaawansowanie tubylczej kultury przed i podczas epoki kolonialnej. Używali bluźnierczego języka i wizerunków, opatrując jednocześnie swoje prace etykietą z napisem „tybylczy” mające stanowić istotę i zasadniczą treść formalnej polityki, starając się równocześnie niszczyć tubylczą tożsamość.
Po zakończeniu traktatowej ery fizycznego, intelektualnego, społecznego i duchowego wykorzystania tubylców, kwestia ta stała się wstydliwą częścią kanadyjskiej historii. Cokolwiek pozostało z autochtonicznej determinacji, zostało unicestwione i zastąpione nieudolną, skorumpowaną i obcą formą lokalnej administracji – tzw. zaspoły komisji.
Zespoły te zostały narzucone tubylcom i mają zastąpić autochtoniczne rządy, często przez wymuszenie ich siłą. Nie mają one nic wspólnego z tradycyjnymi metodami rządzenia ale za to wcieliły w życie system bezwzględnej zależności od federalnego rządu, który zachowuje, nawet teraz, uprawnienia by wetować prawo albo działanie podjęte przez te zespoły. Ponieważ tego typu podmioty nie leżą w interesie autochtonicznych zasad rządów, stanowią one kolejne źródło konfliktu z tubylcami. Komisje te są nieudolne i często skorumpowane, a co stanowi główną obawę większości tubylców, zostały one stworzone częściowo po to by eliminować zawarte wcześniej traktaty i realizować zgubne kompromisy co do zagospodarowywania bogactw naturalnych. Tubylców irytuje również fakt, że rząd federalny jest gotów dać tym kolonialnym podmiotom jeszcze lepszą okazję do wykorzystywania własnej społeczności.
Czego tak naprawdę tubylcy oczekują?
Należy zacząć od uchylenia szkodliwej ustawy Indian Act, by z pomocą indiańskich instytucji rządowych zmienić obecnie obowiązujący system zespołów komisji, poprzez wymianę tych respektowanych przez państwo na autentycznie tubylcze rządy.
Twardo i bezwzględne należy domagać się respektowania obowiązujących traktatów oraz przyznania, że te umowy zostały zawarte pomiędzy niezawisłymi podmiotami.
Zerwać z niszczącym systemem polegania na federalnych funduszach aby regionalne zarządzanie zasobami agencje oparły na otwartym i wolnym handlu wśród tubylczych narodów.
Spowodować by Deklarację Praw Ludów Tubylczych ONZ stala się częścią prawa federalnego łącząc tym wszystkie prowincjach i agencje, w tym i same tubylcze narody.
Stworzyć tubylcom możliwość przywrócenia dawnego systemu rządów odnawiając regionalne konfederacje.
Uznać, że tubylcze narody mają prawo do zagospodarowywania swoich własnych zasobów uniezależnione od federalnej ingerencji oraz znieść status „królewskiej ziemi” w całym kraju.
I zdać sobie sprawę z potrzeby podjęcia wysiłku w usuwaniu mitów i kłamstw, które zafałszowały tubylczą historię przez utworzenie Narodowego Muzeum Tubylców (National Aboriginal Museum) w Ottawie.